niedziela, 29 września 2013

Rozdział VII (Lunei & Khaerou)

OBIETNICA




Obietnica...obiecywał mu, że przeżyją...razem. Nie było innego wyjścia, nie mieli teraz nikogo poza sobą. Muszą uciec, jak najdalej od tego szaleństwa.

 Lunei'a aż ściskało w żołądku na myśl o tym co się przed chwilą stało. Dłonie mu drżały ze strachu. Stracił dom, rodzinę i uciekał z istnego piekła z swoim najlepszym przyjacielem. Ludzie mordowali się na jego oczach. Nic nie mógł zrobić, był bezradny.
 Lu nie znał takiego świata. Wychowywano go w świecie przepełnionym kłamstwami. Ukryto prawdę przed nie świadomym dzieckiem, za warstwami kolorowego kiczu. Teraz zobaczył, że wszyscy to krwiożercze bestie, że świat był bezlitosny gdy zbliżał się jego koniec. Wszyscy i wszystko oszalało. Nie potrafił poskładać myśli, wszystko działo się zbyt szybko. Dla niego nikt już nie istniał oprócz Khaerou, który równie nie miał nikogo.Wysoka trawa zaszeleściła, a młody inkub nie słyszał już krzyków mieszkańców miasta. Przytulany przez przyjaciela, który ostatnie minuty sprowadzał go na ziemię. Musi się opamiętać zanim oboje tutaj zginą. Nie było czasu na myśl o zmarłych. Martwi, których jego łzy nie ożywią. Skupi się na tym, co mu pozostało. Ucieknie od Apokalipsy razem z Khaerou.Khaerou...Przepraszam. - wtulił się w niego.- Racja...musimy uciec.



 Pobiegli dalej w stronę lasu. Czarne chmury na niebie, wyglądały jakby miały zaraz zderzyć się z ziemią. Przez gęsto porośnięte pnie drzew nie było już widać linii horyzontu. Nie wiedzieli dokąd mają zmierzać, jak uciekną przed Apokalipsą, gdzie się schować i ukryć. Byli tylko dwojgiem dzieci nie mających się gdzie podziać.
 Po raz kolejny ziemia zadrżała. Jakby wszystko pod nimi miało się w ułamku sekundy rozsypać na miliony kawałeczków. Lunei nie raz patrzył przez ramię na miasto płonące w oddali – odzwierciedlenie unicestwienia - by upewnić się, że przynajmniej oddalili się na bezpieczną odległość. Postanowił już nie odwracać się, patrzeć przed siebie, aby się nie rozpraszać. Chciał żyć, nie podda się baz walki.

 Byli blisko oceanu...oceanu, który równie niósł zniszczenie. Sztorm i wysokie fale rozbijające się o brzeg, jakby woda ożyła. Jak tak dalej pójdzie pochłonie ląd. Mewy nerwowo latały w kółko, niektóre nawet wlatywały w wybrzeża rozbijając się o nie.
 Ruszyli wzdłuż słonych wód, mając nadzieję na dalszą ucieczkę.
Grunt zaczął się kruszyć, zapadać, rozrywać. Lu coraz bardziej się męczył, co obawiało się nieprzyjemnym bólem na całym ciele. W pewnym momencie potknął się o kamień, upadł na kolona dysząc ciężko. -Ni-nie dam już rady...dalej...
 Ziemia za nim rozerwała się, w skutek czego powstało głębokie urwisko – którego dna nie było widać. Odsunął się do tyłu w przerażeniu. Jednak poza tym wielkim zagłębieniem nic więcej nie nastąpiło. Lunei przetarł brudną twarz dłonią. Wszystko jakby ucichło. Czy to był już koniec?

۞


 Mieszkając w ukryciu na ulicach miasta codziennie kradli by przetrwać. Liczba łowców zgarniających błąkające się, osierocone dzieci w Caelum wzrosła. Chcieli pojmać je i oddać do niewoli. Najbardziej jednak polowano na pomioty. Musieli się ukrywać...
 Lunei szedł ciemną uliczką miasta – gdzieś na zachodzie Caelum, gdzie aktualnie przebywali chłopcy. Inkub nie chciał by łowcy złapali jego przyjaciela, dlatego chowali się w najgłębszych czeluściach dzielnicy.
Wracał właśnie do Khaerou, po tym jak starał zdobyć coś do jedzenia. Powinien na niego czekać przy głównej ulicy. Lu miał nadzieję, że będzie tam stać, że nic mu się nie stało.


 Skręcił w alejkę, trzymając w rękach bochenek chleba wyrwany wcześniej jakiejś wielkiej, zrzędzącej pudernicy. Szedł po bruku, słysząc ciche stukanie swoich stóp. Mijał przeróżne istoty, wyszukując wzrokiem z pośród tłumu tylko jednej.
 W oddali zobaczył trzech obrzydliwych, ubranych na czarno osobników, przepychających się z Khaerou. Nie było wątpliwości – to łowcy. Dziecko nie potrafiło się obronić, nie miał jak uciec. Lunei szybko pobiegł w tamtą stronę, przedzierając się przez tłum. Nie raz na kogoś wpadł, został popchnięty, czy też potknął się o coś. Nie mógł patrzeć jak istoty zabierają jego przyjaciela. Zaczął krzyczeć jego imię w nadziei że tamten usłyszy. Pomiot był za mały, żeby wyrwać się wielkiemu mięśniakowi. Pomimo próby kopnięcia dryblasa w piszczel, łowca złapał chłopca i podniósł, przerzucając przez ramię – jak worek ziemniaków. Khaerou krzyknął – jakby kogoś wołał...jakby wołał Lu, który nic nie mógł zrobić.

Nie mógł się ruszyć. Strach, który nie pozwolił mu biec dalej. Wpatrywał się jak odbierają mu jedyną osobę na ziemi. Nie potrafił określić, co właśnie czuł. Opadł na kolana  a z jego krtani wyrwał się krzyk. Nie wiedział, że może wydać tak przeraźliwy odgłos. Po jego brudnych policzkach spłynęły łzy.
Khaerou...


` Obiecał mu, że przeżyją... `






_____________________________________________________________
______________________



Khaerou spoglądał w szkarłatne oczy inkuba, nie wiedząc co ze sobą uczynić.
Jego przyjaciel przeżył. Na samą myśl o tym robiło mu się słabo. Serce waliło mu jak oszalałe, przepełnione euforią, którą dusiła wizja tego, że zaraz zostanie pojmany i  następnie oddany ponownie w ręce możnowładców, a może i nawet prędzej zamordowany z zimną krwią.
Chciał podejść, dotknąć go, sprawdzić, czy to tylko nie zwykły omam. Jednak czy pozwalały na to okoliczności ich spotkania?
Tyle lat zadręczał się myślami, że inkub mógł zginąć wówczas w tamtym zapchlonym mieście... albo podczas kolejnej apokalipsy. Pamiętał pierwsze miesiące w niewoli, kiedy to ciągle przywoływał go myślami. 

Lu, czy byłbyś w stanie choć w niewielkim stopniu zrozumieć to przez co wówczas przeszedłem?
Co się z tobą działo przez te wszystkie lata, Lu? Dlaczego spotykamy się ponownie w takich okolicznościach? Dlaczego to znowu ja zostałem na dnie? Dlaczego jesteś jednym z łowców?!

 
Khaerou przywołał w pamięci moment pojmania go zaraz po drugiej apokalipsie. Pamiętał swój strach. Czy może bardziej niż o swój los, obawiał się, że zostaną rozdzieleni?
Pamiętał jak próbowali go złamać i nagiąć do swej woli. Po pewnym czasie udało im się. Każdy w końcu tracił ducha, w samotności, odcięty od świata, nie widząc wschodu, ani zachodu słońca. Będąc zdanym na chłód ścian i wątły blask świecy. Będąc zdanym na nieprzenikniony mrok i własne, często omylne zmysły. Tyle razy ocierał się o śmierć. Tyle razy pragnął umrzeć. W niewoli... przez 72 lata!  

Czy jesteś w stanie to pojąć, Lu?
 
Pamiętał jak zaraz po złapaniu łowcy obcięli mu skrzydła. Pamiętał jak po raz pierwszy w swoim życiu stanął na podeście przed rozwrzeszczanym tłumem, czekając aż ktoś wyceni jego życie za kilka miedziaków.
Był śmieciem, był zwykłym niewolnikiem, był rozrywką, był tylko zabawką. Mogli zrobić z nim co chcieli. Mogli w każdej chwili okaleczyć go, lub zabić. Wobec tego wszystkiego ostatnie lata spędzone w pałacu Czerwonego Władcy wydawały się najlepszymi latami jego życia.
Pamiętał jak uwolnił się podczas apokalipsy. Po raz pierwszy po tych wszystkich latach ponownie zobaczył swoje odbicie w lustrze. Poczuł wiatr w swoich krępowanych przez lata skrzydłach. Był wolny.
Pamiętał, jak później żałował swojej wolności. Do czego miał wrócić? Myślał, że wszyscy których znał nie żyją. Że Lu zginął dawno temu... Będąc wolnym, wszystkie wspomnienia zaczęły do niego wracać. Przypomniał sobie całą bolesną przeszłość, której nie był w stanie zmienić. Był ścigany. Pozwolił ściąć sobie skrzydła przypadkowemu chłopu. Pamiętał uderzenia tępej siekiery, pod którymi upadły i wirujące w powietrzu, uwalane krwią granatowoczarne pióra. Łowcy nie mogli go odnaleźć. Gdyby tak się stało, cała historia zatoczyłaby koło.
Wszystko dlatego, że był pomiotem. Że był śmieciem, podrasą. Ludzie którzy na niego polowali nie mieli o takich jak on żadnego pojęcia. Pomioty były dla nich niczym bydło... 

Dlaczego więc Lu... Dlaczego na to pozwalasz? Dlaczego zostałeś jednym z Nich?!

Khaerou opadł na kolana i zaśmiał się przez łzy, zakrywając twarz dłonią. Paznokciami drugiej wbił się boleśnie w udo przez materiał spodni. Może ból nieco go otrzeźwi? To nie mogła być rzeczywistość...
- To chyba żart... - warknął cicho, trzęsąc się spazmatycznie ze śmiechu i szlochu. - Co to kurwa ma być?!
Starając się zamaskować emocje, co nie wychodziło mu najlepiej, próbował się pozbierać. Lata niewoli i samotności, skutecznie wypleniły z niego resztki nadziei. A teraz...

Lu... Przyszedłeś mnie zabić?
***



Lunei nie wiedział co się dzieje. Serce zaczęło mu bić jak oszalałe. Gdy tamten klęczał na ziemi, bez większego zastanowienia i nie zważając na słowa pomiota, przykucnął naprzeciwko niego i objął go ramionami. Przytulił go, tak jak on zrobił to tamtego dnia. Lu chciał żeby Khaerou wiedział, że go szukał, że czekał, lecz nie miał siły się teraz tłumaczyć. Rozgrzebywać te wszystkie wspomnienia z łowcami.
Przez te wszystkie lata...
Inkub nie marzył o zostaniu łowcą. Zrobił to częściowo dla Khaerou i dla tych biednych istot. Chciał go odnaleźć kontrolować jakoś to, co działo się z pomiotami. Nie był w stanie jednak przeszkodzić wszystkiemu. Robił co mógł. Świat był okrutny i bezlitosny.
-Przepraszam....- jedyne, co przeszło mu przez myśl. Jednak zwykłe ,,przepraszam" nie mogło wystarczyć i nie wystarczyło. Nie mógł odkupić całego czasu jaki Kharou przecierpiał. Nie mógł cofnie czasu.
Łza spłynęła mu po twarzy by zatrzymać się przy kąciku ust. W końcu go odnalazł, chciał się teraz tym nacieszyć. Nie ważne, co teraz sobie o nim pomyślał. Gdy nadarzy się okazja pewnie wszystko mu powie. Teraz ważne jest, aby nie pozwolić go złapać. Nie pozwoli zrobić mu krzywdy.

piątek, 27 września 2013

Rozdział VI (Khaerou)

UCIECZKA

 

 

 

Zupa była przesolona. Wręcz wykrzywiała gębę. Taką właśnie minę miał pochylony nad miską pomiot, niemrawo grzebiący w nią łychą. W brzuchu zaburczało mu głośno, więc mrużąc oczy z obrzydzenia zmusił się do przełknięcia kolejnych paru łyżek.
W międzyczasie cierpliwie czekał, aż znajomy mu selekcjoner skończy zmianę. Może i miło byłoby zobaczyć nowy,przemodelowany profil tego skurczysyna, jednak tego dnia nie miał najmniejszego zamiaru pakować się w kłopoty. Był zmęczony tym śmierdzącym miastem, jego ciężką, duszącą aurą i gburowatymi mieszkańcami. Wszystko tu było podłe, od przesolonej zupy korzeniowej zaczynając, przez uwalane błockiem mury i uliczki, na wychudzonych szczurach, które niemrawo węszyły w kątach, kończąc.
Pomiot machnął zniechęcony ogonem, wywijając łyżką młynka i strzepując z niej resztki zupy na blat stołu zbitego z kilku odrapanych już desek. Jego spojrzenie ze znudzeniem omiotło salę. Oprócz niego w barze obiadowały jeszcze dwie osoby. Jedną była wysoka faerie na wyraźnym kacu, kiwała głową na boki popijając smętnie serum* i ludzki staruszek, wpatrujący się gdzieś w dal - na jego twarzy gościł jednak podejrzanie rozmarzony uśmiech - i popijający ochoczo z postawionego przed nim kufla. Oprócz nich jedynym towarzystwem w barze była jeszcze brzęcząca wściekle mucha, którą Khaerou już ze trzy razy próbował zamordować z zimną krwią, jak dotąd niestety bez skutku. Teraz siedziała na potarganych lokach faerie i z zaangażowaniem czyściła skrzydełka. Barmana i kelnerki natomiast gdzieś zwyczajnie wywiało, przez co selekcjoner musiał co jakiś czas zaglądać z przedsionka do baru, przy okazji rzuając obojętnemu na to pomiotowi mordercze spojrzenia.
Obecny stan rzeczy nie był szczytem i tak niewygórowanych marzeń pomiota. Gdyby tylko mógł, nocował pod gołym niebem, niestety nie pozwoliły mu na to warunki pogodowe. Teraz jednak, kiedy niebo nieco się rozjaśniło, a błoto wyschło na tyle by móc swobodnie poruszać się traktem, Khaerou zwyczajnie zamierzał opuścić tą dziurę i kontynuować swą podróż. Na Skraj Lądów. Byle jak najdalej od wspomnień Twierdz Czterech Wiatrów i Czerwonego Władcy...

 
  Rozmyślając tak i wymachując łyżką dopiero po chwili zorientował się, że do baru weszły dwie nowe osoby.  Jeden z nich był wysokim wampirem o ognistych włosach. Twarz drugiego, nieco niższego mężczyzny była skryta pod kapturem obszernego płaszcza, jednak jego aura mówiła sama za siebie. Wystarczył tylko moment, by pomiot poczuł jak żołądek podchodzi  mu do gardła. Inkuby i wampiry nie należały do kochających się ras. Czasami i owszem,  nawiązywały kontakty, zwłaszcza jeśli w grę wchodziło złoto, lub zwyczajnie komuś należało się w zęby. Jednak zwykła pijacka biesiada z udziałem nowych klientów stanowczo nie wchodziła grę. Wytłumaczenie było jedno - byli łowcami.
Khaerou nie zamierzał zachowywać pozorów. Gwałtownie zerwał się z miejsca, przez co faerie drgnęła zaskoczona upuszczając szklankę, która rozbiła się na podłodze, rozbryzgując na boki złotawą zawartość. pomiot nie zamierzał się jednak rozpraszać. Natychmiast ruszył pędem w stronę schodów prowadzących do wynajmowanych pokoi. Wolałby mieć przy sobie naładowany gnat, lub chociaż sztuciec o ostrym końcu, tymczasem jego obecne uzbrojenie ograniczało się do łyżki... No cóż, łowcy na pewno docenią ten drobny szczegół. Zwłaszcza, że zdecydowanie ułatwi im zadanie.
Wbiegając po schodach usłyszał ostry okrzyk i stukot butów. Nie musiał się oglądać, by wiedzieć, że jeden z łowców biegł tuż za nim. Khaerou wpadł do pierwszego lepszego pokoju i zamknął drzwi od środka na zasuwę. Z drugiej strony natychmiast rozległo się wściekłe uderzenie, a drzwi zadrgały pod naporem ciosów.
- Cholera... Ej no, wyłaź. Nie bądź ciota... - Typ zza drzwi wyraźnie nie należał do najpoważniejszych w swym fachu. Chyba, że zabijanie pomiotów rzeczywiście mogło nieść jakąś rozrywkę. Khaerou nie dociekał. Chwilowo skupił się na próbie otwarcia zagrzybiałych okiennic. Gdy udało mu się otworzyć jedną z połówek i wygramolić się na parapet, usłyszał pod drzwiami głos drugiego łowcy. Cóż, czas go naglił... Spojrzał udręczonym wzrokiem na dzielącą go od ziemi odległość. Mimo wszystko wolał skoczyć i spróbować się nie zabić, niż pewniakiem skończyć jako krwawa sieczka, lub kolejny raz jako niewolnik u możnowładców.
Skoczył niemal w tym samym momencie, gdy drzwi pokoju wyłamały się i do środka wpadli łowcy. Odprowadzony ich poirytowanymi okrzykami wylądował na twardej zbitej ziemi dwa piętra niżej, upadając boleśnie na kolano. To nie był jednak czas na rozczulanie się - kuśtykając lekko ruszył pędem w stronę najbliższej przecznicy.

 
Nie  miał w głowie żadnego konkretnego planu. Nie pomyślał też wcześniej żeby lepiej poznać miasto. Skąd mógł podejrzewać, że łowcy wyśledzą go w takiej dziurze, i to po tylu latach!
- Kurwa, kurwa, kurwa... - dysząc ciężko starał się w biegu przypomnieć sobie jakieś dogodne na kryjówkę miejsce. Nie miał jednak zbyt sensownych pomysłów. Skręcając w boczną uliczkę wpadł na jakieś tłuste babsko, od którego odbił się i upadł ciężko plecami na ziemię. Siła uderzenia sprawiła, że wymalowana poczwara na którą wpadł, cofnęła się tylko o kilka kroków. Dama niemal od razu otworzyła wypudrowaną gębę i zaczęła krzyczeć coś, czego pomiot nawet nie zarejestrował. Nie miał czasu słuchać tej piskliwej histerii. Pozbierał się z ziemi z jękiem, oglądając szybko za siebie. Z pewnością miał łowców na ogonie.
- Rusz się...  - warknął, odwracając się do kobiety i prześlizgnął się obok niej, po drodze unikając wielgachnego pantofla, którego posłała w jego stronę. Słyszał jeszcze jej wrzaski dopóki ponownie nie skręcił i znalazł się na wąskiej, kończącej się ślepym zaułkiem uliczce. Na wprost znajdowały się drzwi do hal, w których składowano towary z portu. Pod magazynem znajdował się kompleks tuneli dostawczych, którymi można było zza murów dostać się do miasta i na odwrót. Przy odrobinie szczęścia mogłoby udać się mu uciec, nim dogonią go łowcy...
Drzwi do magazynu na szczęście były otwarte, nawet lekko uchylone. Nie rozglądając się na boki wbiegł do środka i pognał przed siebie, gotowy uciec z miasta drogą, którą wcześniej się do niego dostał. Nie dbał o swoje rzeczy porzucone w barze. Nie będzie mu łatwo zgubić łowców - o ile w ogóle mu się uda - jego dziwna, mieszana aura ciągnęła się za nim niczym świeży trop. Nikt normalnie nie był w stanie wyczuć cudzej aury, jednak wyszkoleni łowcy nie mieli z tym najmniejszego problemu. Często w ten sposób identyfikowali i namierzali swoje cele.

 
Pędem biegł przez wąski korytarz, mijając poszczególne sektory składów. Śmierdziało przede wszystkim rybami i mułem, skrzynie z towarem głęboko przesiąkały zapachem morza, zwłaszcza że w ostatnim czasie na wodach panowały niemal nieustannie sztormy.
W końcu je znalazł. Niepozorne drzwi, które prowadziy do tuneli również były otwarte. Oho, wygląda na to, że ktoś prowadzi swój własny szemrany biznes, wprowadzając do miasta nielegalne towary. W tym momencie inkubowi było to bardzo na rękę. Pośpiesznie zamknął je za sobą i ruszył w dół znacznie węższym korytarzem, oświetlonym zamontowanymi w ścianach lampami rzucającymi ohydnie żółte światło na kamienne, pokryte wilgocią ściany.
 

Usłyszał jedynie hałas wyważanych drzwi, nie zauważył jednak nawet, kiedy cień przemknął obok niego. Po chwili poczuł jedynie jak uderza plecami o twardą kamienną podłogę, tracąc dech. Bursztynowe oczy wampira zajarzyły się półmroku, gdy ten pochylił się nad nim. Inkub najpewniej pozostał nieco z tyłu, nie mogąc dotrzymać kroku znacznie szybszemu i zwinniejszemu kompanowi. Khaerou uniósł się na łokciach, próbując złapać oddech. Jego kocie źrenice rozszerzyły się nieco, przystosowując się do panującego półmroku. Zauważył, że wampir uśmiecha się triumfalnie, mierząc go spojrzeniem. Bo w końcu, bądź co bądź pomiot był gwarancją na to, że w najbliższym czasie brzęcząca moneta wypełni kieszenie łowców. Jak tu się nie cieszyć?
- Jeszcze się nie zmęczyłeś? - wampir rzeczywiście musiał się dobrze bawić, zwłaszcza że szansa ucieczki pomiota musiała być dla niego z góry przesądzona. Spojrzał swoimi złotawymi oczami gdzieś ponad Khaerou, więc i ten odwrócił głowę, domyślając się, że drugi łowca w końcu ich dogonił. Pomiot spróbował wykorzystać tą marną okazję i rzucił się w stronę wampira, przez co łowca stracił na moment równowagę. Jednak silny cios w brzuch, wspomagany głośnym przekleństwem, posłał pomiota z powrotem na ziemię.
Khaerou zakasłał, powstrzymując się od żałosnego syknięcia pełnego złości. A więc tak skończy się jego historia? Kilka nędznych lat zmarnowanej wolności, by skończyć w piachu, lub ponownie dać sobie zakuć ręce... Wypełniająca go adrenalina wyparowała, czuł się wypompowany. W końcu i tak już stracił władzę nad własnym losem.
 - W chuj daleko zawędrowaliście w te korytarzyki... - inkub, dysząc, podszedł na bezpieczną odległość. Chwilę stał, łapiąc oddech, by po chwili odrzucić kaptur.
Serce załomotało w piersi Khaerou jak oszalałe. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Rubinowe oczy jego dawnego przyjaciela wpatrywały się w niego spokojnie. Był pewien, że nie żyje, że zginął dawno temu, jak i on sam zresztą powinien. Jakim więc cudem..?

 
  Z pewnością go nie poznał. W końcu minęło tyle lat... Zdecydowanie zbyt dużo Poza tym byli wtedy jeszcze dziećmi, no i teraz nawet nie miał skrzydeł. A Khaerou zwyczajnie nie miał już ani siły ani motywacji, aby dodatkowo rozgrzebywać swoją bolesną przeszłość. Może to nawet dobrze, jeśli będzie mógł znowu o wszystkim zapomnieć. Z niemałym trudem podniósł się z ziemi, wbijając zmęczony wzrok w otchłań tunelu i przyknął powieki. Niewiele brakowało, aby uciekł...
  Drgnął nagle zaskoczony i odwrócił się w stronę inkbua, gdy usłyszał za plecami cichy szept:
 - Khaerou..?


 
 
 
 
* * *
 
 
- Co robisz? - szkarłatne oczy wiszącego nad nim Lu przyglądały się jego poczynaniom z zainteresowaniem. Khaerou odrzucił z twarzy niesforny pukiel włosów i kręcąc głową z poirytowaniem pochylił się nad zwojem, usiłując nakreślić prostą linię wyrwanym z własnego skrzydła granatowoszarym piórem.
- Zaklęcie dla tej starej wiedźmy. Chciałem, żeby wybuchło, kiedy znowu wlezie do mojego pokoju. - mruknął pomiot bez większego entuzjazmu, ze zrezygnowaniem odrzucając pióro, rozbryzgując przy tym atrament na wszystkie strony.
- To nie jest czasem twoja opiekunka? Nie będziesz miał kłopotów, jeśli twoje zaklęcie poszarpie jej gacie? - zapytał inkub rozbawionym tonem, opierając się o framugę i wlepiając oczy wymownie w sufit. - Chyba zidiowaciałeś do reszty...
Khaerou westchnął ciężko, pochylając głowę i zamaszystym ruchem złapał pergamin, mnąc go w dłoni. Zaklęcie i tak nie wyszło. Niepotrzebnie zmarnował ostatnią godzinę. Mógł zrobić coś bardziej pożytecznego. Na przykład spędzić nieco więcej czas z Lu.
- Nie będzie już moją opiekunką. - mruknął jednak tylko.
- Naprawdę? - zainteresował się inkub - Wylali ją? Myślałem, że tacy jak wy do końca będziecie mieć jednego i tego samego opiekuna.
Zawahał się, kiedy zauważył badawcze spojrzenie pomiota i dodał tylko: - To znaczy... wiesz, sieroty. Bo w końcu nimi jesteście, prawda?
Zapadła długa cisza, której żaden nie próbował przerwać. Lu zwyczajnie nie znosił pochmurnych nastrojów pomiota, który zazwyczaj reflektował się szybko i sprowadzał rozmowę na weselsze tory. Tym razem jednak tak nie było. Khaerou również milczał, wbijając wzrok w szarobury dywan, zastanawiając się czy chociaż chce wyznać przyjacielowi jak bardzo się boi.
Dopiero po przedłużającej się chwili odezwał się cicho, ściągając na siebie wzrok przyjaciela.
- Niedługo coś się stanie, Lu. Czuję to...



***




Miasto płonęło. Ludzie biegali w popłochu, tratując się nawzajem. Jakaś kobieta porzuciła własne dziecko, które chwilę później porwał tłum. Jakiś mężczyzna dźgał nożem kobietę, by za chwile wyrwać jej z rąk tobołek i rozrywając uszy, ukraść złote kolczyki. Ktoś inny wziął metalowy pręt i okładał nim przypadkowe osoby, później jeszcze dobijając dygoczące na ziemi ciała. Gdzieś na rogu domu klęczała kobieta, modląc się głośno. Po jej brudnej twarzy spływały łzy.
Khaerou biegnąc potknął się o jedno z zalegających na ulicy ciał, wpadając w kałużę krwi. Jeśli nawet to zauważył, nie przejął się tym zbytnio. Podniósł się błyskawicznie i przecierając piekące oczy w które dostała się posoka, pomknął dalej, co chwila uskakując na boki, aby nie zostać stratowanym. Cudem uniknął metalowego pręta. Młoda kobieta z dzieckiem biegnąca tuż za nim nie miała tyle szczęścia. Pomiot usłyszał tylko obrzydliwe chrupnięcie i coś za nim zwaliło się ciężko. Potem był tylko krzyk dziecka, które umilkło równie szybko. Biegnąc kałużami krwi, minął człowieka, który pochylał się nad ciałem swojej żony, krzycząc przeraźliwie. Khaerou nigdy nie podejrzewał, że człowiek może wydawać z siebie tak przerażające dźwięki. Zjeżyły mu się włosy na karku, jednak musiał biec dalej. Musiał go znaleźć. Musiał mieć pewność, że jego jedyny przyjaciel jest bezpieczny...
Znalazł go w jego domu. Jeśli można go było jeszcze za taki uznać. Dach zawalił się, niemal nad wszystkimi pomieszczeniami, jedynie przedsionek nie ucierpiał. Lu klęczał na podłodze, przed gruzami gdzie jeszcze nie tak dawno był jeden z nielicznych pokoi jego domu. Nie płakał, po prostu wpatrywał się w odłamki pustym wzrokiem. Khaerou ścisnęło się gardło ze strachu, widząc go w takim stanie. Podbiegł do niego i niepewnie złapał go za ramię. Jego przyjaciel nawet nie drgnął.
- Lu... - w tym momencie ponownie zadrżała ziemia.
Strop zadygotał się niepewnie, a a gdzieniegdzie skruszony cynk odpadł i rozbił się na ziemi.
Khaerou nie mógł pozwolić sobie na czekanie. Złapał inkuba za ramię i niemal siłą wyciągnął go z domu, wlekąc za sobą niczym sztywną kukłę.
Nie wiedział gdzie mogą się schować, kiedy cała ziemia dygotała im pod nogami. Nigdzie nie było bezpiecznie. Wiedział jedynie, że muszą oddalić się od portu. Ocean w każdej chwili mógł pochłonąć miasto. Wśród walących się na głowę, wysokich budynków również nie było bezpiecznie. Musieli przede wszystkim wydostać się z miasta.
Byli już za bramą. Biegli, przez omiatającą ich wysoką, polną trawę, gdy nagle Lu szarpnął się gwałtownie, wyrywając rękę z uścisku pomiota. Khaerou odwrócił się zaskoczony, dysząc ciężko i słaniając się na nogach, spojrzał na przyjaciela. Lu wyglądał jakby zaraz miał się skruszyć niczym marmurowa rzeźba. Jego oczy zaszkliły się, a podbródek trząsł się w niemym płaczu bez łez.
- Oni wszyscy zginęli tam... - Wyszeptał po chwili, patrząc mu w oczy.
Khaerou nie wiedział co odpowiedzieć. Nie chciał mu odpowiadać. Wydawało mu się, że zaraz zemdleje. Nie mogli się zatrzymywać. Musieli uciekać, ukryć się...
- Lu!... - chciał mu przerwać, jednak jego przyjaciel ściągnął gniewnie brwi i potrząsnął głową.
- Oni wszyscy nie żyją! Rozumiesz?! - wrzasnął, a w jego oczach malowała się wściekłość - Jestem sam. Nie mam... nie mam po co uciekać!
Khaerou miał dość. Słaniając się na nogach, złapał go za ramiona, przytrzymując się i przytulając go. Wokół panowała nienaturalna cisza, hałas z miasta nie docierał tu przez szum traw.
- Lu, damy sobie radę. Przeżyjemy, obiecuję... ale teraz nie możemy myśleć o innych. Musimy uciekać.
Las widniał już na horyzoncie. Jeśli nie uda im się umknąć Apokalipsie, to może chociaż uda im się umknąć bestiom w jakie zamienili się ludzie...


poniedziałek, 23 września 2013

Rozdział V (Astaroth x Lunei)

POSTÓJ


 Wampir przeciągnął się i rzucił ukradkowe spojrzenie na inkuba. -Tak, wiem. Dla ciebie załatwienie pokoju to zbyt skomplikowana sprawa. - Posłał mu lekki, kpiący uśmiech i podszedł do gospodarza zajmując się jak najszybciej formalnościami. Nie znosił jeździć konno. Gdyby miał podróżować sam, znaczną część drogi pokonywałby swą niezwykłą szybkością, to było znacznie mniej męczące wbrew pozorom. A w wypadku gdy tak jak teraz, wyprawa była w towarzystwie, trzeba było podróżować za pomocą wierzchowców. Astarorh nie odczuwał zmęczenia i wcale nie musiał spać, ale najzwyczajniej w świecie to lubił. I uwielbiał śnić. Nie chciało mu się już dzisiaj nic konkretnego robić, a pragnienia nie musiał zaspokajać więc mógł się w spokoju po prostu jebnąć na łóżko. Zapewne za wygodnego tutaj nie znajdzie, jak to bywa z takimi przydrożnymi miejscówkami, ale kto by dbał o wygodę w takim świecie?
Pokój się znalazł, a właściciel, mimo swojego dziwnego i badawczego wzroku na całej osobie wampira, nawet nie próbował dociekać, że przyjezdny nie jest kimś zwyczajnym. Była kasa i to było ważne.
Podszedł z powrotem do Lunei'a machając mu małym kluczykiem tuż przed nosem. - Widzisz? To nie takie trudne. - Uśmiechnął się znów do niego i skierował w stronę schodów prowadzących do długiego, słabo oświetlonego korytarzyka. Inkub podążył za nim, robiąc do niego głupie miny. - Ostatnie drzwi na końcu.. O, tu. - Czerwonowłosy przekręcił kluczyk w zamku i otworzył skrzypiące drzwi. Wszedł do niewielkiego pomieszczenia zdejmując i rzucając swój płaszcz na pobliskie łóżko. Lunei wchodząc niepewnie za towarzyszem, zamknął drzwi wraz z kolejnym skrzypnięciem. Jego towarzysz zapalił stojącą na stoliku przy jednym z dwóch łóżek lampkę naftową, która oświetliła nieco ciemny pokoik. Chociaż zdecydowanie lepiej prezentował się w mroku. Zwrócił spojrzenie bursztynowych oczu, w których odbijał się tlący w lampce płomień na przyjaciela. - Dosyć przyjemnie, co nie ? - Głos z nutą rozbawienia i sarkazmu, oderwał Lu od kontemplacji nad wyglądem jakże cudnego pomieszczenia. 
-No całkiem... - Inkub spoglądnął na wampira z wyrzutem.- hmpf...
Spojrzał w stronę łóżka, które nie wyglądało na zbyt wygodne. Pewnie się na nim nie wyśpię, pomyślał. Jakby kwestia posłania była jedynym powodem bezsenności...
Zbliżył się do Astaroth'a tak, aby jednym ruchem móc popchnąć go na łóżko, które zaskrzypiało pod jego ciężarem.
- Nie będzie się ze mnie byle wampirek nabijał. - powiedział do niego z wyraźną frustracją. Zapewne irytacja nie była głównym powodem, dla którego pozwolił sobie podnieść na wampira rękę . Choć można powiedzieć, że to po części wynika z tego... że miał taki kaprys. Większość rzeczy tak sobie właśnie tłumaczył.
Lu ściągnął swój szary płaszcz i rzucił na krzesło stojące pod oknem. Podszedł bliżej leżącego Ast'a, który póki co wpatrywał się w niego badawczym spojrzeniem. Skrzyżował ręce patrząc na wampira z góry. Badał wzrokiem jego ślepia, z których można było wyczytać, że wie co się święci.
- Na co czekasz..? - sapnął, przymykając kokieteryjnie powieki. - Nikt nie wyśle ci specjalnego zaproszenia. - Zabrzmiało to dość dwuznacznie...bardziej niż by się wydawało. Ale czy nie tak właśnie miało być?
- Astuś... - rzucił do niego zalotnie.
  Astaroth świdrował wzrokiem postać inkuba, któremu najwyraźniej coś bardzo konkretnego chodziło po głowie.
Kiedy Lunei stał nad nim, patrząc na niego z wyższością, wampir w jednej chwili poderwał się do góry, łapiąc chłopaka za ramiona i popychając go na łóżko stojące na przeciwko. Zawisł nad nim i wpatrywał się w niego uważnie. - Nie waż się nigdy więcej mnie popychać. - Jego ton był spokojny, ale stanowczy. Nie pierwszy raz dochodziło między nimi do dwuznacznych sytuacji. Jednak teraz atmosfera zrobiła się taka, że obojgu przychodziło na myśl coś jeszcze innego. 
Pochylił się do niego, ledwie dotykając ustami jego ucha. - I do cholery, nie mów do mnie Astuś... Lu. 
Inkuba wcale nie zaskoczył taki zwrot akcji. W końcu wampir zawsze chciał mieć nad wszystkim kontrolę. 
Przejechał językiem po dolnej wardze i uśmiechnął się. Podniósł rękę by poczochrać go po jego krwisto czerwonych włosach.
- Astuś...- zadrwił jeszcze raz z jego śmiesznego zdrobnienia. Wampir spiorunował go wzrokiem i złapał za podbródek. 
- Zamknij się. - przypatrywał się chwilę jego oczom, po czym skierował wzrok na jego usta. Zapragnął zetrzeć ten drwiący uśmieszek z tych jego pięknie ukształtowanych warg, w które następnie się wpił. Dłoń przesunął wolno po jego krtani, czując nieco przyspieszony puls.
Inkub zacisnął powieki czując, jak zimna dłoń wampira powoli zjeżdża coraz niżej, jakby miała zaraz wbić się w jego skórę ostrymi pazurami. Objął go za szyję, ssąc delikatnie jego dolną wargę. Lewa ręka inkuba przejechała po torsie Astaroth'a łapiąc za pierwszy guzik jego koszuli.
Czerwonowłosy chciał czuć ciepło ciała, które go obejmowało. W przeciwieństwie do Lunei'a, Astaroth był zimny jak lód.
Dłonią powoli spływał w dół jego torsu, jakby paznokciami chciał od razu zedrzeć z niego ubrania. Podsunął kolano między jego nogi, a językiem rozchylił mu miękkie wargi.
Gdy język wampira znalazł się w buzi chłopaka, ten chciał zacisnąć zęby w proteście. Nie dlatego, że nie chciał. Czuł tylko nieuzasadnioną potrzebę zirytowania Astaroth'a. A może był najzwyklejszym w świecie wrednym inkubem, któremu stawianie oporu sprawiało perwersyjną przyjemność. Wszystkie protesty ginęły między pragnieniami drugiej strony. A więc inaczej się pobawimy, pomyślał. Ręką, którą nadal trzymał koszulę Ast'a, zaczął rozpinać guziki jeden po drugim.
Widząc przejawy protestu ze strony inkuba, czerwonowłosy powoli poruszał kolanem między udami chłopaka, ocierając się nim o jego krocze. A jednak ten zabrał się za rozpinanie jego koszuli. Cóż za ciekawe gierki. 
Całował go coraz głębiej i namiętniej, czując jak usta Lunei'a coraz bardziej chcą być pieszczone. Oplótł jego język własnym, uchylając powieki i zerkając na niego. Po chwili delikatnie przestał i podniósł nieco, aby pozbyć się swojej koszuli. Zmierzył jego postać zachłannym wzrokiem i ponownie się do niego nachylił, tym razem obdarzając jego szyję powolnymi pocałunkami. Jego dłoń powędrowała znacznie niżej niż wcześniej, wsuwając się pod koszulę inkuba i gładząc jego brzuch.
Gdy wampir pozbył się górnego odzienia, Lu nie miał zbyt wiele czasu by się na niego napatrzyć. Ast przyssał się do naprężonej skóry jego szyi. Wciągnął brzuch czując zimno dłoni czerwonowłosego. Bez zastanowienia ręce inkuba ruszyły zbadać jego nagi tors. Opuszkami palców badał każdy znajomy już sobie mięsień. Co jakiś czas udało mu się zahaczać o sutki Astaroth'a.
Uczucie kolana między nogami sprawiało, że jego dolne partie upominały się o więcej.
Nie zaspokojone dłonie dalej rozkoszowały się dotykiem skóry wampira. Zjeżdżały coraz niżej by spocząć niepewnie na jego podbrzuszu.
Gdyby Astaroth był człowiekiem, albo inną istotą śmiertelną to inkub, poprzez nasilający się kontakt fizyczny już zacząłby z niego wysysać energię. Jednak jemu to nie groziło. Z tego względu Ast był dla inkuba jedną z niewielu osób, z którymi mógł zaznać cielesnej przyjemności i nie odbierać przy tym komuś znacznych ilości sił witalnych, a tym samym skracając jego życie o kilka ładnych lat, jak nie więcej. 
Podobał mu się dotyk dłoni chłopaka, które niepewnie błądziły po jego ciele. Sam obdarzając skórę na jego szyi licznymi pocałunkami rozpiął koszule inkuba i rozsunął ją tak, aby w następnej chwili móc pieścić ustami jego wystające obojczyki i mostek. Dłonie wampira przesunęły się po brzuchu chłopaka, aby w następnej chwili zająć się rozpinaniem jego spodni.
Lu podniósł się lekko i podparł łokciami o łóżko, gdy tamten majstrował nad jego spodniami. Uśmiechnął się pogardliwie, kiedy wampir już uporał się z zadaniem i zaczął powoli zsuwać materiał z jego nóg. 

Lunei wplątał palce rąk w jego krwiste włosy, kiedy muskał czubkiem języka skórę wokół jego pępka. Ast przesunął dłoń po widocznie zniecierpliwionej już męskości partnera, wciąż skrytej pod materiałem bokserek. Spojrzał na niego z dołu, składając kilka pocałunków na jego podbrzuszu i parę razy zaciskając dłoń na jego kroczu. Uważnie obserwował reakcje czerwonookiego, którymi szczerze lubił się napawać. Zsunął z niego ostatni skrawek materiału, obejmując dłonią jego członka i powoli przesuwając językiem po całej jego długości.
Ciche jęknięcie wyrwało się z ust inkuba, ale szybko spróbował je stłumić zasłaniając twarz dłonią. Ten delikatny dotyk wywołał przyjemne dreszcze na jego całym ciele. 
Odwrócił od niego wzrok. - Astuś... - mimo tego, iż tamten zabraniał mu się tak do siebie zwracać, nie miał zamiaru przestać. Dość ciekawie zaczynała się ich "zabawa"...Wypiął lekko biodra przed siebie czekając na więcej doznań.
Wampir uśmiechnął się sam do siebie i boleśnie przejechał paznokciami po jego udzie. - Nie mów tak do mnie... - Patrząc na niego spod przymkniętych powiek ucałował delikatnie czubek jego męskości, w następnym momencie obejmując go wargami, wsuwając głębiej do ust i zaczynając ssać. Dłonią powoli poruszał po całej długości. Czekał tylko na moment, w którym inkub zacznie wydawać z siebie rozkoszne odgłosy narastającej przyjemności.
Mimo usilnych starań ze strony inkuba, aby temu zapobiec, z jego strony dało się usłyszeć ciche jęknięcia i stęknięcia. Z każdym kolejnym wampir wydawał się coraz bardziej usatysfakcjonowany. Jeszcze bardziej chciał stłumić te dźwięki zasłaniając usta. Nie chciałby, aby ktoś to przecież usłyszał... Jego oddech był coraz głośniejszy, a puls coraz szybszy. Objął go nogami w pasie rozkoszując się każdą sekundą przyjemności. Chciał więcej. Jego tłumione odgłosy wyraźnie to akcentowały. W sumie, byłoby dość zabawnie gdyby nasilające się odgłosy z tego pokoju docierały do uszu innych przebywających w budynku osób.
Pieszcząc dłonią męskość inkuba i wpatrując się w niego, wsunął dwa palce do swoich ust oblizując je i śliniąc przez chwilę. Czuł już, że chce być z Lu znacznie bliżej. Lubił sprawiać mu przyjemność, ale w tym momencie już mu to nie wystarczało. Podsunął palce do jego wejścia, pocierając je opuszkiem i wsuwając znów jego męskość do ust, tym razem poruszając rytmicznie głową w przód i tył.
Gdy inkub poczuł jego dotyk w najbardziej intymnych miejscach swojego ciała, coś kazało mu się odsunąć. Ostrożnie wyrwał się z jego sideł tak aby nie pozbawić siebie pewnego organu. Cofnął się do tyłu. Miał wrażenie jakby wampir miał złapać go za łydkę i przyciągnąć z powrotem.   
- Nie chce tak... - warknął.                      
Nieco zdziwiony wampir obrzucił go niezadowolonym spojrzeniem. Przysunął się znów do niego i przycisnął jego nadgarstki do materaca, patrząc mu prosto w oczy, kiedy ich twarze dzieliło zaledwie kila centymetrów. Uśmiechnął się złośliwie. - Ale ja tak chce.- Nie czekając dłużej na reakcję inkuba, znów wpił się w jego usta, który ponownie znalazł się pod nim... lecz teraz bardziej unieruchomiony. Tamten nie dał mu już żadnego prawa głosu. Nic nie zdziała w tej sytuacji rozebrany jak do rosołu i bardziej niewinny niż kiedykolwiek. Widać, Astaroth'owi najbardziej odpowiadała taka sytuacja.
-Może ze swoimi ofiarami obchodzisz się w odwrotny sposób.. Ale nie ze mną.. - Wyszeptał to do partnera z drwiącym uśmieszkiem i kpiącym spojrzeniem. Uścisk dłoni na nadgarstkach inkuba po chwili zelżał, pozostawiając po sobie jednak widoczny ślad, a jedna z nich powędrowała ponownie w dół. Nie miał zamiaru zrobić chłopakowi jakiejś krzywdy, jednak to on chciał dominować, cóż. Popatrzył głęboko w oczy Lunei'a, jakby samym spojrzeniem chciał go uspokoić, ale przecież inkub z samej swej definicji jest uosobieniem cielesnych pragnień, a sam nie chciał tego w ten sposób? Obdarzył jego usta delikatnym pocałunkiem, po chwili go pogłębiając i jednocześnie stopniowo zagłębiając palce w jego wejściu, a drugą dłonią pieszcząc jego męskość. Wbrew pozorom, przyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa czerwonookiego, reagując na dotyk kochanka.
Podniósł ręce by jednym ruchem objąć go ramionami i wbić paznokcie w kark Ast'a. Tak mocno zacisnął palce na jego plecach, że aż krawędzie paznokci zaczęły lekko zatapiać się w zimnej skórze wampira. Czerwonowłosy czuł wbijające się w jego skórę paznokcie inkuba, ale nie sprawiało mu to nawet  najmniejszego bólu, niewiele rzeczy zresztą było w stanie sprawić mu czysto fizyczny ból.
Oderwał się od jego warg, całując lekko kącik jego ust, policzek i miejsce na szyi, tuż pod uchem. Po chwili penetracji jego wnętrza jedynie palcami i przyzwyczajaniu go do tego uczucia, wyjął je sięgając do zapięcia własnych, przyciasnych już od jakiegoś czasu spodni. Co chwilę muskał jego szyję językiem, wyczuwając szybkie tętno. Przez moment zapragnął nawet zatopić kły w tej miękkiej skórze i poczuć słodki smak płynu, który krążył w żyłach widocznych pod jej cienką warstwą. Podpierając się na wolnej ręce, zaraz obok głowy kochanka, drugą powoli nakierował się na niego, wbijając spojrzenie w jego zaciśnięte powieki.
Cichy krzyk Lunei'a, desperacki z nutą rozkoszy. Przykładał jedną dłoń do ust, tłumiąc tym wszystkie odgłosy, których wcale nie chciał wydawać. Drugą dalej wbijając paznokcie w skórę, w okolicach kręgosłupa Astaroth'a, zacisnął jeszcze mocniej powieki, gdy tamten powoli zaczął poruszać się w nim. 
Miał rację... jest wielka różnica między nim, a jego ofiarami.  
Wampir wciąż obdarzając szyję inkuba pocałunkami powoli poruszał biodrami, stopniowo zagłębiając się w nim coraz bardziej. Uniósł się nieco, podpierając na wyprostowanej ręce, którą zacisnął znów na nadgarstku chłopaka, a drugą trzymał na jego udzie. Patrzył na jego twarz, jak zakrywa usta dłonią, aby nikt nie musiał słuchać tego co się tu właśnie działo. Uchylił usta, pokazując długie kły, kiedy jego oddech zaczął przyspieszać z każdym ruchem jego ciała. 
Puls czerwonookiego gwałtownie przyspieszył. Starał się choć na chwilę uchylić powieki i spojrzeć na kochanka, który penetrował jego wnętrze gwałtowniejszymi ruchami. Powoli wychodził na przeciw ruchom jego bioder, gdy pierwsze odczucia bólu i dyskomfortu zaczęły ustępować miejsca przyjemniejszym doznaniom. Jeszcze mocniej przyciskał rękę do swojej twarzy, prawie zabierając sobie źródło drogocennego tlenu. Wampir przesunął dłoń z uda partnera na jego męskość, w dość szybkim tempie poruszając ręką, aby dostarczyć mu dodatkowej przyjemności. Kolejne fale rozkoszy rozpływały się po całym ciele Ataroth'a wraz z każdym następnym, coraz bardziej chaotycznym ruchem swoich bioder. Wtulił twarz w szyję inkuba, tłumiąc głośniejsze westchnienia. Po dłuższej chwili Lu poczuł, jak wypełnia go ciepła ciecz. W następnym momencie sam doszedł w dłoni wampira. Odsłonił usta łapiąc gwałtownie oddech. Powietrze rozdęło płuca inkuba. Powoli uchylił powieki by spojrzeć w bursztynowe oczy Astaroth'a, które wpatrywały się w niego. Ast zszedł z niego, opadając obok na plecy. Oboje uspokajali swoje oddechy.  
Lu przeczesał włosy dłonią. - Pierdol się...- wysapał. Przyciągnął głowę Ast'a do siebie, oddając na jego ustach pocałunek i przygryzając przy tym wargę tamtego...


۞



Następnego ranka, zupełnie tak, jakby nic się nie stało poprzedniej nocy, oboje zebrali się i ruszyli w dalszą drogę. Rozmawiali jedynie o zleceniu, które czekało gdzieś, nieświadome jeszcze tego, że ktoś go poszukuje. 
Z upływem kolejnych, nużących godzin zbliżali się do celu.
Było blisko zmierzchu, gdy dotarli do miejsca prawdopodobnego pobytu pomiota. Zostawili konie w stajni i przekroczyli mury Nebbi, zastanawiając się od którego miejsca rozpocząć poszukiwania.
-Zobaczmy najpierw w karczmie. - Astaroth kiwną głową w stronę stojącego niedaleko budynku, po czym oboje ruszyli w tamtą stronę.

-----------------------------------------------------

Dziwna próba stworzenia wspólnego yaoi, czyli wcielając się w swoje postacie pisałyśmy osobno ich kwestie, łącząc to potem w całość @-@ może wydawać się dość nieporadne, ale to tylko niewinna próba, dlatego prosimy o wyrozumiałość xD   Pozdrawiamy Scarlett i Lunei~

sobota, 21 września 2013

Rozdział IV (Lunei)

ZLECENIE

 

 
       -Ciekawie...- burknął pod nosem.
      Jeszcze przez chwilę podążali główną ulicą. Zeszli na pobocze. Lunei wyciągnął starą mapę z kieszeni płaszcza i rozłożył ten niestarannie poskładany kawałek papieru. Wskazał palcem na mały punkcik znajdujący się niedaleko od miejsca ich pobytu. 
      -Tam mamy się dostać, prawda? To najbliższe miasto znajdujące się na Skraju Lądu. Gdzieś musiał się zatrzymać ten okaz. - popatrzył na swojego wampirzego towarzysza. Tamten wpatrywał się kartkę swoimi wściekle bursztynowymi ślepiami. 
      -To zaledwie kilkadziesiąt kilometrów stąd... - stwierdził. Nie taka daleka ta podróż, lecz na wyprawę w bardziej zimowe klimaty wcale nie będzie taka łatwa. Trzeba się dobrze przygotować, zaplanować postoje, jedzenie i oczywiście zabrać na to wszystko pieniądze. Jednak organizacja odpalała im część zapłaty przed wykonanym zleceniem. Później tylko pomiota w kajdany i wrzucić do jednej z ciemnych cel w kwaterze głównej "Tenebris" . Nic prostszego. Kto wie co później wyprawia się z tymi nędznymi istotami. Za nimi już wiele zleceń i nie specjalnie przywiązywali uwagę do takich formalnych spraw. Dlaczego się ich pozbywali? Może eliminowali pomioty bojąc się ich mieszanej mocy...silniejszej niż inne. Ten z opisu Astaroth'a poniekąd wydaje się być inny niż te które dotąd łapali. Wszystko okaże się w miejscu jego ukrycia. 
      -Musimy się udać na północ. - Lu obrócił się wskazując ręką na horyzont przed sobą. Zawsze wszystko przesadnie urzeczywistniał...jakby istoty w jego otoczeniu były co najmniej głuche i ślepe. 
      -Ast... - przeważnie nie mówił do niego w pełnym imieniu, wymyślając dla niego przeróżne zdrobnienia i skróty. - Wyruszamy po zmroku. - złożył mapę i ukrył ją w czeluściach kieszeni. Obrócił się na pięcie i ruszył przodem. - Mamy dwie godziny, aby się przygotować. Przed bramą będą czekać dwa konie. - popatrzył na Ast'a przez ramię, by upewnić się, że dalej za nim idzie.



      ۞



       Echem rozniosło się głośnie trzaśnięcie wrót do miasteczka, świadczące o ich zamknięciu. Tak samo rozniosły się odgłosy końskich kopyt uderzających leniwie o ziemię.
      Świat wyglądał inaczej niż w murach miast. Niektóre miasta jeszcze przepełnione ruinami i innymi pozostałościami od Apokalipsy. Świat zewnętrzny spokojnie i powoli sam się odbudowywał. Wszelakie rośliny, gęste lasy, zwierzęta zapełniały wolne przestrzenie. Władze tylko postarały się o wybudowanie, jeśli można to tak nazwać, dróg prowadzących z miasta do miasta. Tylko mniejsze wioski cieszyły się ciekawym krajobrazem nowo narodzonego świata. Większość ziem była zapełniona przez rozmaite pasma górskie. Powstały one w skutek poruszenia się większości płyt tektonicznych w czasie "Dni Ostatnich". Niezwykle wysokie, sięgające puszystych chmur. Wyglądały jakby chciały przedostać się do nieba. Taki świat miał jednak swoje defekty. Po przesunięciu się większości kontynentów, tak jak góry powstały również nieciekawe urwiska. Głębokie i równie szerokie. Można powiedzieć, że wnęki w ziemi sięgające aż samego lodowatego serca Caelum. Niedalecy mieszkańcy terenów lodowego dna* wymyślali przeróżne mity o wszelakich potworach zamieszkujących te podziemne czeluści. Znajdzie się niejeden, który potwierdzi, iż widział owe niesłychane cuda. Wieśniacy sprzedający takie bajeczki powinni być uznawani za nieszczęsnych wariatów. W takich czasach to sztuka żadnego nie spotkać. Dziwacy, którzy mają nie równo pod sufitem... Są też tacy, którzy przysięgną na własne życie, iż ich przyjaciel, babcia, ciotka czy choćby koza ich szlachetnego sąsiada, zostali "zabrani" przez przerażające stwory. A to nikt inny jak głupcy wskakujący w wielką ciemną dziurę na pewną śmierć. Tak więc, lepiej nie wierzyć w plotki wiejskiej społeczności.


    ۞


      Wjechali w gęstszy las. Przez korony drzew nie było już widać ciemnego, rozgwieżdżonego nieba. Ledwo było widać zarys pni w takich ciemnościach. W takich lasach mogły zamieszkiwać wilki, zdolne zaatakować jakiegoś przejezdnego.
      Tak gęsto rosnące drzewa tłumiły prawie każdy dźwięk. Kompletna cisza. Tylko ciągle ten sam rytm uderzających kopyt i co jakiś czas ciche prychnięcia koni. Niedługo już potrwa ta podróż, gdyż wystarczająca długość trasy została pokonana. Będą musieli znaleźć coś w rodzaju gospody, która ugości dwóch podróżnych. Zwykle tak to wyglądało. Zawsze niemiłosiernie długie wyprawy. Choć zapewne miały swoje plusy.
       Lunei obrócił głowę, żeby popatrzeć na jadącego obok Astaroth'a. Mimo niemal że całkowitej ciemni jego włosy i oczy były dobrze widoczne. Prawie świeciły w mroku. Lu wcześniej nie zwracał na to swojej uwagi. Był teraz już trochę zmęczony. Ciężki dzień, a na koniec jeszcze kolejne zlecenie. Powinni się zatrzymać gdzieś, odpocząć. 
       Robiło się coraz zimniej. W tak krótkiej odległości bardzo widoczna była lekka zmiana klimatu.
      -Musimy się gdzieś zatrzymać...- rzucił. Było mu już zimno i nie miał zamiaru już dłużej marznąć gdzieś w gąszczu. Najlepiej było by się zatrzymać w jakiejś przydrożnej gospodzie. Według mapy powinna być gdzieś w pobliżu.

       Zeskoczył z konia tuż przy drzwiach budynku. Przywiązał zwierzę do drzewa przy gospodzie, tak aby nie uciekło i bezpiecznie spędziło noc. Jego wspólnik pewnie zrobił to samo ze swoim wierzchowcem. Obcasy jego butów stukały o bruk, odmierzając kroki do miejsca odpoczynku. Miejsca, w którym znoje jego całego dnia znikną. Pchnął duże, dębowe drzwi by razem z swoim towarzyszem dostać się do środka. 
       Był to niewielki budynek. Zapewne była to budowla w całości z drewna. Już przy wejściu witały ich okna jarzące się ciepłym,  pomarańczowym światłem lamp naftowych i świec.

      Tuż po pokonaniu jednego kroku w stronę wejścia w twarz Lu uderzyło przyjemne ciepło z owego pomieszczenia. Wydawało się jakby zapraszało go do środka. Ciche skrzypnięcia podłogi tam rozbrzmiały, gdy dwie postacie dostały się do środka. Lunei porozglądał się badając miejsce. Spojrzenie zatrzymało się na karczmarzu leniwie podpierającym głowę ręką, wydawało się jakby przysypiał na swoim blacie. Zapewne w tym miejscu właśnie mieli spędzić tę noc. Po chwili namysłu inkub odwrócił się do Astaroth'a.
      -Hej, hej Astuś... - zawołał niepewnie. Nie lubił zajmować się formalnościami. Czarną robotę zawsze zwalał na zapewne bardziej rozgarniętego wampira. 
      -Wiesz...

      ----------------------------------------------------------------
      lodowe dno* - zwano tak głębokie urwiska w ziemiach Caelum
      (Wszystko jest tak dziwnie napisane tak trochę z dupy x'D...ale chyba da się przeżyć.



piątek, 20 września 2013

Astaroth (info o bohaterze)

Małe info o bohaterze ~QwQ~

 

Astaroth 


Imię zaczerpnięte co prawda z tradycji okultystycznej, gdzie Astaroth jest dwudziestym dziewiątym duchem Goecji* , ale dlaczego nie miałoby pasować fikcyjnemu bohaterowi-wampirowi, prawda?

Termin "wampir" jest zapewne wszystkim bardzo dobrze znany, chociażby z jakże cudnej i wzruszającej Sagi Zmierzch (wyczujcie ten sarkazm), bądź Wywiadu z Wampirem czy Hellsinga. 
Tutaj jednak łączę sobie różne cechy i zdolności, które są wampirom z góry przypisywane i dostosowuję je według upodobania do mojego bohatera.

Zajmijmy się zatem wpierw jego wyglądem:
Został przemieniony w wampira w wieku około 24 lat, kiedy to był jeszcze śmiertelnym człowiekiem, (przez kogo, zostanie ujawnione w którymś poście w jednej z retrospekcji). 
Po przemianie jego cechy fizyczne stały się wyrazistsze, jak na przykład płomienny kolor włosów i opalizujące bursztynowe oczy. Wyrosły mu oczywiście dłuższe i ostre, białe kły do przebijania się przez ciało ofiary. Jego aksamitna, ale jednocześnie twarda skóra stała się niemal biała, niekiedy wydająca się wręcz przezroczysta (i nie, nie iskrzy się jak nieszczęsny Edward), a długie paznokcie sprawiają wrażenie szklanych.

Odnośnie cech psycho-fizycznych:
Osinowe kołki, czosnek, srebrne krzyże i promienie słoneczne? Nic z tego, to go nie zabije. Jedynie w pełnym słońcu czuje się osłabiony, ale nie stanie nagle w płomieniach i nie zmieni się w dymiącą kupkę popiołu. Dlatego też woli trzymać się w cieniu i nie lubi bezchmurnego nieba (stąd jego częste refleksje na temat tego, jakie to chmury nie są oh i ah). Za to żywy ogień jest w stanie wyrządzić mu dużą krzywdę. Jeśli zostałby uwięziony wśród płomieni to mogłyby go one strawić. Spłonąłby i wtedy na pewno zostałaby z niego śliczna kupka popiołu. 
Gdyby został pozbawiony głowy, albo rozczłonkowany to też nie byłoby za ciekawie. Można byłoby również spróbować poderżnąć mu gardło i czekać, aż się wykrwawi i uschnie jak śliwka wystawiona na słońce. Jeśli nie miałby dostępu do krwi, w końcu po jakimś czasie usechłby i zapadł w letarg. Jego uśpione jestestwo czekałoby wtedy na chociażby najmniejszą kroplę krwi, aby znów zadrgało w nim życie (no chyba, że wcześniej ktoś by go podpalił).
Jest nieśmiertelny, ale w takim sensie, że się nigdy nie zestarzeje, jego organizm nie podda się żadnym chorobom i nigdy nie umrze śmiercią naturalną. W końcu nie ma istoty, poza istotami boskimi czy duchowymi, której jakimś sposobem unicestwić nie można.
Dusza osoby obdarzonej Mrocznym Darem przywiązuje się do ciała i zespala z nimi, nadając mu cechy nieśmiertelności duszy.

Moce i zdolności:
Nie zmienia się w nietoperze, ani we mgłę. Jego zdolności graniczą z niemożliwymi i nadludzkimi, ale wytłumaczalnymi fizycznie (dziwnych, nie do ogarnięcia medżików to on nie ma).
Za to psychokineza, hipnoza, telepatia, czytanie w myślach czy niezwykła prędkość jak najbardziej.

Im wampir jest starszy, tym silniejszy, im silniejsza krew zostanie mu przekazana, tym silniejszy jest przy narodzinach dla ciemności.

Astaroth chodzi po ziemi już kilka ładnych stuleci, więc potęgi odmówić mu nie sposób.
Jest martwy, jednak jego serce i układ krwionośny działa jak nigdy wcześniej. Jego męskie sprawy również mają się dobrze, choć ojcem zostać już nie może. Oddycha lecz nie może się udusić.

Wampirze dragi:
Alchemikom (zwłaszcza wampirom-alchemikom) udało się stworzyć coś ciekawego.

Poprzez skondensowanie i odpowiednie przetworzenie krwi demonicznych istot, których to krew jest trująca dla ludzi, uzyskali recepturę na tak zwaną Ambrozję*.
Wytwarza się ją w postaci drobnych szkarłatnych granulek, o miękkiej konsystencji.
Mają działanie silnie odurzające, wprowadzające w przeróżne stany, zależne od osobowości.
Jednak działa to tylko na wampiryczną rasę, innych może w najlepszym wypadku poważnie otruć i doprowadzić do śmierci.
Astaroth ambrozją nie pogardzi, jest od niej może nawet już uzależniony.
Ale czy ma coś do stracenia? Skoro żyje i nic mu raczej nie zagraża, to próbuje wszystkiego co nowe i co może choć na chwilę ubarwić jego długą, nudnawą egzystencję.

Charakter czerwonowłosego będziecie mogli poznawać wraz z rozwojem opowieści, ale jego główne cechy to melancholijność, częste popadanie w nostalgię i głębokie przemyślenia. Łatwo go wyprowadzić z równowagi, chyba że jest czymś zbyt znudzony i uznaje, że nie chce mu się nawet denerwować. Czasem może być wręcz w euforii i jakby lustrzanym odbiciem swoich depresywno-irytujących skłonności. Jednym słowem bywa nieobliczalny.
Ale jest też pełen uroku osobistego.

Sądzę, że tyle na razie wystarczy.. Soł indżoj~



____________________________________________________________



*(dla ciekawych) Goecja - system magiczny polegający na przyzywaniu duchów i demonów do realnego świata, by służyły one celom przyzywającego je maga (goety).
*Ambrozja -  w mitologii greckiej pokarm bogów, który dawał im wieczną młodość i nieśmiertelność.

czwartek, 19 września 2013

Caelum




Akcja toczy się w Caelum (świecie równoległym do współczesnej Ziemi), planety o jądrze skutym lodem, zamieszkanej przez fantastyczne kreatury, których wygląd bywa równie piękny co zabójczy. Od kilku stuleci Caelum nawiedzane jest przez liczne kataklizmy, przez co świat pogrąża się w coraz większym chaosie. We wszechobecnym zamęcie dotychczasowe zasady przestały obowiązywać. W świecie w którym wszystkie chwyty są dozwolone wiele może zaskoczyć jak i również zszokować. Głównymi bohaterami są: rozchwiany emocjonalnie wampir, niewyżyty inkub i pomiot zmagający się z wrodzoną depresją.
Opowiadanie jest mieszanką dramatu, komedii i wszystkiego co przyniesie ciężkie życie mieszkańców równoległego świata.
Opowiadanie jest z gatunku yaoi, więc jak kogoś boli z tego tytułu tyłek, to może od razu wyjść i zająć się czymś konstruktywnym, na przykład odrobić zadanie z przyrody...
W tekście można znaleźć przemoc, wulgaryzmy, no i sceny erotyczne.

Rozdział III (Khaerou)

CO Z TYM ŚWIATEM?





- No weź... Nie daj się prosić! Widać, że nie śmierdzisz kasą... - lezący za nim przez pół miasta pijany nekromanta najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru odpuścić. - Pomyśl, po co ci ten cholerny róg? Uciacham ci go ładnie, można go dopiłować... Wreszcie byłbyś symetryczny chłopie! A najlepsze, że jeszcze ci za tą przyjemność zapłacę!
Khaerou zatrzymał się i odwrócił, mierząc zmęczonym wzrokiem wyższego od niego i ufajdanego czarnym węglowym pyłem mężczyznę.
- Jeśli chcesz mi zrobić przyjemność to idź, zaszyj się w jakimś rowie i zdechnij... - warknął, odwracając się do maga plecami i ruszając przed siebie szybkim krokiem.
Tamten natychmiast go dogonił, łopocząc długim, brudnym od błota czerwonym płaszczem i sapiąc z frustracji.
- Jaki jest twój problem? Ja tylko... - złapał go za ramię, na co pomiot natychmiast się wyrwał i odskoczył.
- Nie dotykaj mnie! - warknął, niemal tnąc spojrzeniem umorusanego i nieszczęśliwego nekromantę, który westchnął ciężko.
- No to chociaż daj przypiłować! Co ci zależy? I tak z pewnością tylko ci przeszkadza, a ja utnę tylko kawałeczek.
- Jeszcze jedno słowo, a to ja ci coś utnę...
Nie było im jednak dane dokończyć tego obrazoburczego sporu, bo nagle jak gdyby spod ziemi wyrosła małżonka zaaferowanego jegomościa i wykrzykując co piękniejsze epitety bez zbędnych ceregieli złapała maga za siwe kudły i zaczęła ciągnąć w przeciwnym kierunku. Khaerou natomiast nawet nie zaszczyciła spojrzeniem. Na pustej ulicy jeszcze długo rozbrzmiewały jej wrzaski traktujące coś o użyteczności magów, zdziadziałych starych capach i dziurawym dachu. Pomiot obrócił się na pięcie i ruszył dalej, otulając się szczelniej podszytym futrem płaszczem. W tak beznadziejną pogodę nikt nawet nie myślał, żeby wystawiać nos zza progu domu. Co prawda przestało już padać i może nawet można było się spierać, czy ciemne chmury wiszące nad miastem nieco się przerzedziły, ale i tak było niemiłosiernie zimno. Khaerou jako pomiot był wrażliwy na chłód. Miał nieco niższą temperaturę ciała niż inne rasy, pozwalającą mu znosić gorące klimaty Czerwonych Ziem, na których - o ironio - co prawda nigdy nie był. Za to jednak mógł teraz bez zahamowań wyklinać swoją bezużyteczną zdolność, zwłaszcza że zdarzało mu się szaleńczo marznąć już nawet przy osiemnastu stopniach.
Zrobił duży krok, starając się ominąć wyjątkowo wielką kałużę, choć i tak brodził niemal po kostki w spływającej niebrukowaną uliczką deszczówce.
Sześć lat od Apokalipsy niewiele zmieniło. Co prawda odzyskał wolność, ale... Dla kogoś kto był niewolnikiem przez całe życie wolność była jak darowizna dla bezdomnego. Taki to albo ją przepije, albo przegra, albo mu ukradną. Oczywiście może się okazać, że mógłby ją słusznie zainwestować, ale... Khaerou nie potrafił żyć, nie wiedział na czym polega wolność. W świecie w którym jego życie należało do niego samego, w świecie bez reguł, w świecie w którym każdy miał jakiś cel, pomiot zwyczajnie się pogubił. Może i żył jakoś z dnia na dzień, jednak nie było to życie, którego życzyłby komukolwiek. Było to życie samotne, niespokojne. Nie potrafił sobie znaleźć miejsca, mało tego był pomiotem, więc musiał żyć ze świadomością, że prędzej czy później ktoś zainteresuje się jego osobą. Od kiedy jednak pozbył się skrzydeł nie musiał obawiać się wrogich i podejrzliwych spojrzeń osób, które teraz brały go za zwykłego półdemona. Jego prawdziwe pochodzenie zdradzały jedynie srebrne tęczówki oczu, niezaprzeczalny znak posiadania anielskich genów, któremu zaprzeczyć nie mogły nawet demoniczne, pionowe jak u kota źrenice.
Gdy dotarł do żelaznych drzwi knajpy, strząsnął z twarzy mokre pukle kruczych włosów i załomotał z wściekłością w brzęczący metal.
Po dłuższej i dość zimnej chwili drzwi otworzyły się. Świeżo naoliwione, nie wydawały z siebie żadnych przeraźliwie skrzypiących dźwięków jak jeszcze z dwa dni wcześniej. Zza solidnego kawału metalu wychyliła się nieznana dotąd pomiotowi twarz... Może wręcz raczej morda, z ciemnym kilkudniowym zarostem, ogorzała od trwającej najwidoczniej libacji. Ciemne oczy zmierzyły Khaerou dość zaciekawionym spojrzeniem.
- Hasło? - rozległ się schrypnięty głos.
- "Heca, bo nowa kieca." - mruknął pomiot w odpowiedzi wyraźnie zrezygnowanym tonem. Żona właściciela, która dostąpiła zaszczytu zajmowania się kwestią haseł miewała dość niewybredne pomysły.
Drzwi zamknęły się i dało się słyszeć głośny szczęk zdejmowanej blokady, po czym otworzyły się ponownie. Zanim Khaerou zdążył zrobić choćby krok, został wciągnięty do środka. Panował tam półmrok, wąski hol rozświetlała jedynie umierająca żarówka. Dało się słyszeć głośne rozmowy dobiegające zza zamkniętych drzwi do głównego pomieszczenia knajpy. Kawał żelastwa z trzaskiem zamknął się ponownie, a pilnujący wejścia jegomość po przekręceniu zamków odwrócił się i podszedł do pomiota, mierząc go niezbyt przytomnym spojrzeniem.
- No to wywalaj kieszenie. - zachrypiał.
Kilka miesięcy temu wprowadzono nowe prawo każące przeszukiwać każdą osobę wchodzącą do publicznych przybytków. Odkąd kilkadziesiąt osób przekręciło się na skutek rozpowszechnianym wszędzie czarnym prochom*, każdy kto posiadał przy sobie choć odrobinę od razu leciał, jak to mówili - pod baty i za kraty.
Khaerou wykonał polecenie, pokazując puste kieszenie wewnętrzne i zewnętrzne płaszcza, no i spodni. Zazwyczaj nikomu nie chciało się sprawdzać niczego więcej, no oprócz toreb, plecaków, sakiew, czy torebek, jednak pomiot tym razem nie miał przy sobie żadnego bagażu. Tak więc już miał odwrócić się i ruszyć w stronę drzwi do baru, gdy usłyszał za sobą zniecierpliwione cmoknięcie.
- Czekaj, czekaj... - osiłek śmierdzący wódą, ubrany w czarny podkoszulek, znoszone dżinsy i glany z kłapiącymi podeszwami, ponownie podszedł do niego, wlepiając w pomiota te swoje przekrwione gały. - Ostatnio ktoś się wsypał z Murzynkiem (potoczna nazwa czarnych prochów - dop. aut.). Od dzisiaj sprawdzamy dokładnie każdego obcego.
- Nie jestem obcy, wynajmuję tu pokój od czterech dni... - warknął szczerze poirytowany i dodał po chwili, nie mogąc się powstrzymać - ...tępy pacanie.
Zazwyczaj do pijanych w trupa ochroniarzy nawet nie docierało co się do nich mówi, więc Khaerou nie spodziewał się tak błyskawicznej reakcji. Zanim zdążył choćby odskoczyć, został złapany za kołnierz i przyciśnięty do ściany. 
- No no, jaki wyszczekany pomiocik. - mężczyzna zarechotał, na co Khaerou już miał zdzielić go w gębę, jednak jego ręce zostały boleśnie wykręcone i unieruchomione tuż nad jego głową. Facet był znacznie silniejszy, więc w bezpośredniej walce pomiot nie miał z nim większych szans. Mógł jedynie zakląć głośno i spróbować dosięgnąć kolanem krocza napastnika. Jednak skuteczny cios w brzuch chwilowo odebrał mu chęć walki. - Co? Myślałeś, że nikt nie pozna że jesteś mieszańcem? Myślisz, że jesteś taki sprytny, zobaczymy jednak co będzie jak obiję ci nieco mordkę...
- Czego chcesz? Ktoś cię nasłał? - sapnął pomiot, mimo bólu próbując się wywinąć, trzepiąc wściekle ogonem.
Tamten zaśmiał się w odpowiedzi i złapał mocno Khaerou za szczękę, unosząc jego twarz do góry.
- Niekoniecznie, bynajmniej na razie. - wpatrywał się w niego z uśmiechem, po chwili puścił jego twarz - Jednak milczenie kosztuje, a mi aktualnie się nudzi...
- Że co?! - Khaerou szarpnął się mocniej, na co napastnik natychmiast wzmocnił uchwyt i zacmokał z dezaprobatą.
- Ładniutki z ciebie skurczysyn. - wychrypiał mu w ucho, a pomiot nagle poczuł nachalny dotyk dłoni w miejscu, gdzie absolutnie nie powinna się ona znaleźć. - No i wygląda na to, że nie masz przy sobie drobnych.
- Puszczaj mnie do cholery! - krzyknął zdesperowany Khaerou w ostateczności gotowy zacząć drzeć mordę, jak zwykła baba, bo, o ironio, wyjątkowo dzisiaj nie miał ochoty być napastowanym przez urżniętego w pień selekcjonera.
Jednak w następnym momencie akcja potoczyła się szybko. Drzwi klubu otworzyły się, przez co mężczyzna nieco rozluźnił blokujący ręce pomiota uścisk, na co ten korzystając z okazji odepchnął go z całych sił. Napastnik puścił go i zataczając się w tył przegrał walkę z grawitacją dodatkowo wspomaganą przez wypity alkohol. Zwalił się z głuchym hukiem na ziemię, a Khaerou przemykając tuż obok nie zapomniał wymierzyć mu solidnego kopniaka w gębę. W najgorszym przypadku złamał mu tym nos, a w najlepszym oprócz złamanego nosa, niewyżytego selekcjonera dotknie jeszcze głęboka amnezja.
Przechodząc przez próg do wypełnionej ludźmi sali  pomiot miał jeszcze okazję zahaczyć rogiem o zwisającą w przejściu haftowaną zasłonkę. Klnąc, wyplątał się jakoś, zastanawiając się, czy cholerny róg rzeczywiście lepiej niż na jego głowie, posłużyłby alchemii....
- Co z tym światem, kurwa...



________________________________________________


* Czarne Prochy, zwane potocznie Murzynkiem, lub Węglem, to nic innego jak krew faerie, która w świecie Caelum ma silnie narkotyzujące właściwości. Użytkownikom na pewien czas podnosi sprawność fizyczną i umysłową, nawet do 30%. Jednak jej działanie mija szybko, pozostawiając po sobie silny głód narkotykowy, obniżenie sprawności fizycznej, przyćmiewając również reakcje na bodźce zewnętrzne. Narkotyk ten był często wykorzystywany na polu walk, jednak z upływem lat zdobył on również popularność dzięki swoim euforyzującym właściwościom.
Często jest on sprzedawany w "lekkiej" wersji, rozcieńczony wodą. Niektórzy jednak zażywają go, wymieszanego z arbsem (trująca roślina kwitnąca o narkotyzującym zapachu), przez co znacznie zwiększa się efektywność narkotyku. Zażycie takiej mieszanki przeżywa średnio 4/10 osób.


Kości i krew  pomiotów są cennym składnikiem alchemicznym. Zapotrzebowanie na nie pojawiło się zaraz po drugiej apokalipsie - czyli wraz z pojawieniem się pomiotów.