NARWANY INKUB
Wieczór. Było już późno i dość chłodno. Lunei powoli podniósł się z aksamitnej pościeli. Podłoga zaskrzypiała pod ciężarem jego ciała. Ubrał się i jak najszybciej wydostał z pomieszczenia przez okno. Zeskoczył bez trudu z pierwszego piętra opadając na zimny beton i nieco błota. Wracał właśnie od swojej ofiary. Niczym drapieżny zwierz po najedzeniu się swojej świeżo upolowanej zwierzyny. Tylko, że nie w tym rzecz. Lu był inkubem - w jego naturze było uzyskiwanie energii życiowej poprzez stosunki płciowe. Wyglądał dość młodo, to też nie trudno było mu znaleźć kogoś do wykorzystania. Dość subtelnie dobierał obiekty. Przeważnie byli to dość urodziwi młodzieńce. Zależnie od jego zachcianek. Nie lubił kobiet...obrzydzały go. Nigdy nie posiadał stałych związków. Nie obchodziło go co stanie się potem z tymi istotami. Dla Lunei'a to była tylko rutyna...coś co po prostu musiało się stać. Każdą z tych osób traktował niczym zdobycz...jeśli można to tak nazwać. Wszystkim poprzednikom i tak chciał tylko uświadomić, że są seksualnymi maniakami.

Ubrany teraz w czarną koszule, równie ciemne spodnie i wysokie, wiązane buty. Pomimo zimnego klimatu na siebie narzucony miał tylko szary, skórzany płaszcz. Ręce, zakryte teraz przez warstwy odzienia, opatulone miał w długie, aksamitne rękawiczki bez palców.
Obejrzał się za siebie. Jego czerwone tęczówki oświetlił smętny blask zachodzącego słońca. Para błyszczących oczu...natchniona nową energią do życia. To promieniowanie można było wyczuć na kilometr. Nie da się zatuszować tej charakterystycznej aury inkuba.
Zatrzymał się tak na chwilę w zamyśleniu. Błądził oczami po puszystych chmurach na tle wieczornego, fioletowo-różowego nieba.
Od Apokalipsy minęło zaledwie kilka lat. Świat dalej jest niepoukładany. Chaos...jednak na swój sposób uporządkowany. Tam gdzie każdy walczy o swoje. Pilnują wszystkiego co mają...jeżeli ktoś jeszcze nie stracił wszystkiego. Ważne jest bronienie własnej dupy - pomyślał. Bawienie się w sielankę i ukazywanie jakiejkolwiek empatii nie wchodzi w grę. Zastanawiał się, czy w tym brutalnym świecie zaistnieje miłość? Lu w nią nie w wierzył. Nie przypuszczał, że zaistnieje ktoś kogo jego nieidealne piękno może pokochać.
Skręcił w ciemną alejkę - bardziej przypominającą wnękę w ścianie. Poruszał się dalej uliczką by znaleźć miejsce bardziej zaludnione. Na murze wisiały przeróżne ogłoszenia - od listów gończych przez transakcje aż po innego rodzaju świstki. Jeszcze jako urozmaicenie gdzieś pod ścianą mógł ze rzygać się jakiś pijak. Wymiociny bardzo ładnie komponują się z śmieciami. Jednym słowem można powiedzieć, że panował tam wielki syf.
W końcu wyszedł na większy plac. Tłumy pętających się bez celu ludzi i stworzeń wszelakich ras. Ciepło owinęło jego białą skórę...odcień prawie że bladej szarości. Przedzierał się przez te przepełnione miejsce. Krzyki, hałasy...biedni żebrzący choć o jedną monetę i bogatsze osobistości zabawiające się w ulicznych knajpach. Pełno handlarzy zdolnych wcisnąć ci choć najgorszą tandetę. W takich warunkach łatwo by było kogoś okraść, jednak Lu wolał na razie trzymać łapy przy sobie. Był tu w innym celu...praca, praca, praca...Przyszedł po kolejne zlecenie od swojego wspólnika.
Jego źrenice - kształtem przypominające łezkę - badały każdego przechodnia. Poszukiwał jednej znanej mu twarzy. Nie dało się go nie zauważyć. Jego rozczochrana czuprynka strasznie rzucała się w oczy.
Lunei zapoznawał się z wieloma osobami. Wszelakie znajomości dawały duże korzyści. Przez jego dość specyficzny charakter wpadał w różne tarapaty. Nie zgadzał się z kimś, kto narzucał mu swoje zasady. To przeważnie kończyło się ciekawą kłótnią lub co najwyżej... bójką. Zachowywał się czasem jak małe dziecko rzucając się na coś bez większego zastanowienia. Można powiedzieć, że był dość...narwany. Inni mówili, że jest dość charakterystyczny. To wszystko pewnie przez jego dziki instynkt inkuba.
Wreszcie go zauważył. Stał oparty o mur. Zapewne ktoś już obszczał tysiąc razy ten betonowy blok, a on jeszcze się do niego łasi - pomyślał. Każdemu zdarzają się dziwne fetysze...ale to nie czas, aby zaprzątać sobie tym głowę.
Lu podszedł do niego...on...patrzył gdzieś w podłożę. To musiała być cholernie ciekawa ziemia jeśli przykuła całą uwagę mężczyzny. Tamten zawsze myślał o niebieskich migdałach, dupie Maryni...czy tak jak teraz, przyglądał się zaniedbanej kostce brukowej. Czy takie zachowanie powinno kogoś niepokoić?
- Cześć.. Ast..uś - stali naprzeciwko siebie. Lunei uśmiechną się do niego machając ręką tuż przed jego twarzą...tak aby go zobaczył. Ten dość przesadny gest wyrwał opierającego się o ścianę z zamyślenia...otworzył usta, pokazując swoje dwa białe kły, jakby chciał coś powiedzieć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz