WAMPIRZA MENTALNOŚĆ
Wszyscy się spieszą. Wszyscy ci zwykli ludzie i nieistotni mieszańcy gnają za swoimi sprawami, nie będąc jakoś szczególnie zainteresowanymi tą cudowną porą dnia. Ignoranci. A przecież wieczorne niebo Caelum posiada tak niezwykłą barwę szkarłatu. Światło zachodzącego słońca rozpraszało się na delikatnych chmurach, przywdziewając je w przyciągające oczy i zmysły mieszaniny ognistych barw. Zwłaszcza w czerwień. Niczym czerwień krwi, która na czerwonowłosego działała wręcz hipnotyzująco.
Uwielbiał ten kolor. Wyrażało się to nawet w jego wyglądzie. Ciemno szkarłatne, roztrzepane włosy, płonące bursztynowe oczy kontrastujące z niezwykle jasną, alabastrową cerą. Dość wysoki mężczyzna wyglądający na nie więcej niż przeszło dwie dekady, ubrany był w czarny, skórzany, długi, jakby poszarpany na końcach płaszcz ze srebrnymi klamrami na rękawach, w ciemnogranatową koszulę niedbale wystającą z bawełnianych spodni oraz skórzane, wysokie, okute buty. Przyglądał się niebu z wyraźnym zafascynowaniem, poprzez jego barwę przypominając sobie smak krwi swojej niedawnej ofiary. Smak życia zwykłego człowieka, nie będącego wyniośle wybitnym i rozkosznym, jak smak pomiotów na przykład. Ale także dostarczała nowych iskier życia, ekstazy i rozkoszy, gdy rytm serca ofiary zlewał się z rytmem serca wampira, tworząc w każdym zmyśle rozdzierające dudnienie. Obejmując swoją ofiarę jak miłość swego życia i powoli wysysając z niej śmiertelne tchnienie, racząc się tym. Astaroth przymknął na chwilę powieki, aby na nowo wczuć się całym sobą, wszystkimi zmysłami we wspomnienie ostatniej uczty. Szczerze uwielbiał to robić. Z błogiego wyciszenia i milczenia wyrwało go znajome uczucie. Aura inkuba. I to nie byle jakiego, tylko bardzo dobrze mu znanego. Może czasem, aż za dobrze. Przedzierał się przez tłum przechodniów, zmierzając w kierunku czerwonowłosego. Będąc z każdym metrem bliżej, czuł narastający blask bijący z jego aury. Świadczył jedynie o tym, że znów jest w pełni sił witalnych, więc wracał zapewne od swojej kolejnej zdobyczy. Wampir zaśmiał się sam do siebie wbijając znudzone spojrzenie w wybrukowany plac na rynku. Ledwo co odwrócił wzrok od Lunei'a, a ten już stał przy nim witając się niepewnie i wymachując mu łapą przed twarzą, jakby był co najmniej ślepy. Co za irytujące, urocze stworzenie.
-Wreszcie tu dotarłeś.- Obrzucił kompana poirytowanym spojrzeniem. Kompana czy nawet współpracownika. W końcu od długiego czasu byli partnerami w "Tenebris", organizacji zajmującej się tropieniem, zniewalaniem, a nierzadko i eliminacją wszelakich pomiotów jakie rozpanoszyły się po ostatniej Apokalipsie. W tym całym chaosie jednak powolutku zaczynał panować jakikolwiek minimalny ład. Ujarzmianie rozsianych w różnych zakątkach Caelum aniołów, demonów, ich pomiotów i innego cholerstwa było konieczne, jeśli nie miało znów dojść do katastroficznej rozróby na skalę światową, do walki dobra ze złem i tak dalej. Astaroth już tyle wieków chodził po ziemi, że nawet to zaczęło go powoli tu nudzić.
-Czeka nas kolejne zlecenie.- Odepchnął się biodrami od ściany budynku, o który się opierał i dał znak, aby inkub podążył za nim. - Z Pałacu Czterech Władców udało się zbiec niemałej liczbie niewolników.- szli spokojnym tempem przez tłum ludzi gromadzących się na placu. Nie było to czymś w stylu rynku, choć gdzieniegdzie stały stragany, a w budynkach mieściły się marne sklepiki. Zważając, że dość niedawno było tu istne piekło i rozpierdol, to miasto trzymało się już całkiem kupy. Cywilizacja jednak potrafi się wznieść i powstać na nowo tak szybko jak i upada.
-Powinniśmy się udać na Skraj Lądów i przebadać teren.- wampir wsunął ręce do kieszeni płaszcza idąc swawolnym krokiem i zerkając na towarzysza.-Ponoć był tam ciekawy okaz pomiota z charakterystycznym srebrzystym różkiem na lewej części czaszki. - Astaroth zilustrował to gestem, wyraźnie nabijając się z rogów, ogonów czy innych skrzydeł. Irytowały go wszelakie wynaturzenia w wyglądzie, choć to dosyć paradoksalne jako, że sam owym wynaturzeniem był, mimo iż bez charakterystycznych cech zewnętrznych.
-Co o tym sądzisz, Lu ? - Czerwonowłosy lubił zwracać się do sukuba w tym uroczym zdrobnieniu. Niewiele rzeczy uważał za urocze, bo co może być uroczego w post apokaliptycznym świecie pełnym stworzeń z piekła rodem i innych dziwactw? Jednak Lu zawsze wydawał mu się po prostu uroczy. To dziwne?
Powoli dochodzili do obrzeży miasteczka, za którym ujawniała się wyjałowiona przestrzeń i wściekle żarzące się słońce, niemal znikające już za horyzontem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz