DNI OSTATNIE
Świat płonął. Purpurowe niebo spadło wszystkim na głowy, przytłaczając masywem chmur i blaskiem czerwonych gwiazd. Drzewa zaczęły płonąć, a kamienie stapiały się, zamieniając we wrzące kałuże. Powietrze drgało i wibrowało, gorące wdzierało się w płuca rozsadzając je od środka. Blask słońca, które nagle znalazło się dziwnie blisko, wypalał oczy. Horyzont był bliżej niż kiedykolwiek. Górne miasto zapadało się w sobie, pochłaniając niższe i podziemne partie.
Ziemia pochłaniała wszystko, tak jak wcześniej wydała to na świat. Nie oszczędzała nawet zamieszkujących miasto istot, które w panice pierzchały przed walącym im się na głowy światem. Ziemia była głucha na krzyki, na ślady krwi, pyłu i łez. Nastał czas Trzeciej Apokalipsy. Czas Dni Ostatnich. Nastał czas końca Ery Porządku. Właśnie tworzyła się Era Chaosu, ulubiony czas jeńców, niewolników, straceńców, łajdaków i sierot. Właśnie nastawał czas równości i praw pięści. Praw sprzeczności, zależnych od siebie czynników pozwalających na przetrwanie. Właśnie w czasie kiedy upadały tytuły, a majątki tonęły w gorącym sercu ziemi, Caelum było najpiękniejsze. Pochłonięte zupełnie przez akt zniszczenia, w czarnych mgłach i złotych rozbłyskach. W szumie wody i szmerze ziemi. W szeleście wiatru. W kompletnym zgiełku poprzedzającym kompletną ciszę. Caelum ożyło i powstało by odebrać należną sobie własność.
***
Khaerou nie czekał na koniec. Porzucone łańcuchy pochłonął pył z osuwających się kamiennych bloków, który osadzał się na ciemnogranatowych błyszczących oleiście piórach i hebanowych włosach pomiota. Mężczyzna odkaszlnął, rozłożył potężne skrzydła i machnął nimi lekko, chcąc nieco przerzedzić szarość na jaką zabarwiło się nagle powietrze. Nawet jego demonie oczy o kocich źrenicach niewiele dostrzegały przez pyłową zasłonę, zabrał się więc za otwieranie zamka na oślep. Ostrze drobnego sztyletu kaleczyło głęboko jego dłonie, jednak zamek nie chciał puścić. Pomagając sobie znalezionym kawałkiem druta, próbował wydostać się ze śmiertelnej pułapki w jaką zamieniła się cela.
Zamek puścił, a Khaerou wypadł na zewnątrz, boleśnie uderzając o ziemię. Po ostatnich dniach, kiedy większość osób opuściła miasto, nikt nie przejął się losem niewolników, którzy pozostawieni sami sobie z utęsknieniem czekali na objęcia śmierci. Nie mieli do czego wracać, wszystko co posiadali stracili dawno temu. Khaerou nigdy niczego nie posiadał, niczego więc i nie stracił. Niespodziewany nawrót Apokalipsy, po zaledwie stu siedemdziesięciu latach, był szansą na odwrócenie jego losu. Nie odczuwał żadnej straty, mógł się uwolnić i jak i również chciał być wolny.
Mężczyzna był dość szczupły, jednak w ciągu ostatnich tygodni znacznie stracił na wadze. W takim stanie nawet zwykłe utrzymanie się na nogach zdawało się nie lada wyczynem. Rozłożył skrzydła i zamachnął się ogonem, próbując odzyskać równowagę. Z niemałym trudem, ale udało mu się stanąć na nogi i zrobić kilka chwiejnych kroków. Pył nadal krążył w powietrzu, pogrążając podziemne cele w mroku. Khaerou wybadał dłońmi ścianę i zaczął kierować się wzdłuż niej.
Pałac Czterech Władców był budowlą o niezliczonych kondygnacjach. Plotki mówiły, że jego fundamenty sięgały samego lodowego serca Caleum. Pomiot nie wiedział jednak na jakim poziomie się znajduje, ani w którą stronę ma się kierować. Mógł mieć jedynie nadzieję, że w ciemnościach nie straci orientacji i nie zejdzie w dół w odmęty podziemnych, niekończących się labiryntów. Mrok był nieprzenikniony, nie zdradzał żadnych sekretów, łącznie z podążającym wzdłuż ścian niewolnikiem. Jednocześnie cała ta ciemność była kompletnie głucha. Ciszę przerywał jedynie urywany oddech Khaerou, jego dłonie niestrudzenie błądziły po ostrych kamieniach w jakich wyrzeźbiono podziemny korytarz. Był jednak na tyle szeroki, że pomiot mógł swobodnie rozłożyć jedno ze swoich blisko trzy metrowych skrzydeł, dzięki czemu mógł jednocześnie wyczuć ewentualne rozwidlenie drogi, lub boczny korytarz. Powietrze nieustannie drgało, jednak ten delikatny ruch musiał pochodzić z jakiegoś zewnętrznego źródła.
Gdy wydawało mu się, że już nigdy nigdzie nie dojdzie i w końcu podobnie jak dla wielu innych loch stanie się jego grobowcem, jego dłonie natrafiły na chłodną i gładką strukturę wysłużonego drewna. Z całych sił naparł i pchnął masywne drzwi, które z głuchym skrzypnięciem ustąpiły niechętnie. Nagła jasność oślepiła go. Osłaniając oczy ręką, zrobił jeszcze kilka chwiejnych kroków, po czym upadł na kolana, czekając aż jego źrenice przystosują się do niecodziennych warunków. Zbyt wiele czasu spędził w kompletnym mroku. Ocierając łzy brudnymi dłońmi, ostrożnie uchylił oczy, pozwalając sobie chłonąć widoczny przed nim obraz.
Spoglądał w stalowoszare tęczówki młodzieńca, może z dwudziestoparoletniego. Pionowe źrenice jego oczu przyglądały mu się z zafascynowaniem. Fale czarnych jak noc włosów opadały na jego nagie ramiona i ciemno oprawione, skośne oczy o długich rzęsach. Jego twarz była szczupła i gładka, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i szczęka, czyniły ją dość piękną. Po lewej stronie jego głowy, ze splotów włosów wyrastał błyszczący srebrny róg o podkręconym końcu. Za złocistą skórą jego ramion rozpinały się znane już skrzydła, długi ogon zakończony czarnym aksamitnym włosiem drgał nerwowo pod wpływem emocji. Khaerou po raz pierwszy widział swoje odbicie. O podobnych cudach słyszał dotąd jedynie z opowiadań innych niewolników. On sam nigdy nie był poza murami pałacu. Nigdy nie widział zewnętrznego świata.
Opadł na lustrzaną posadzkę, oddychając głęboko. Wiedział, że musi iść dalej, musi się wydostać nim wszystko skruszy się i zapadnie, pochłonięte przez Czeluść, nie miał jednak siły się podnieść. Odruchowo sięgnął dłonią do paska, zaciskając dłonie na skrawku brudnej czerwonej szmatki. Dopiero szorstki dotyk materiału przywrócił mu trzeźwość umysłu.
- Aycer...
Podniósł się i rozejrzał po pomieszczeniu. Dominowały w nim srebro i biel. Niezliczona ilość lustrzanych tafli ułożonych na podłodze, zacierała granice pionów i poziomów. Była bezkresna. Tworzyła niemal taflę jeziora, które odbijało wiszące nad nim białe niebo. Horyzont i sklepienie były bielą. Towarzyszyło mu jedynie własne odbicie, zerkające na niego porozumiewawczo. Nie wiedział jak długo trwał w bezruchu, nim wstał i ponownie rozłożył skrzydła. Granatowoczarne pióra zaskrzypiały, rozdzierając nieruchome, chłodne powietrze. Zdawały się ciąć czas. Pałac Czterech Władców ocalał przed Apokalipsą. Dni Ostatnie nie dotarły aż tutaj, na skraj Lądów.
Khaerou zamachnął się potężnymi skrzydłami, które poniosły go w górę. Odleciał. Pochłonęły go bezkresne srebro i biel.
________________________________________________________________________
Uszanowanko!
KHAEROU - CZYTAJ: KERU
Pierwszy post może przerażać swoją formą, treścią i brakiem pożądanych przez typowych odbiorców yaoi wątków. No ale... kochani, to dopiero pierwszy rozdział, Apokalipsa... to poważne sprawy! Zupełnie nie do śmiechu. No i ten mój zdesperowany bohater...
Może się zdarzyć że pod tekstem pojawi się mały słowniczek, wyjaśniający znaczenie niektórych słów, zwrotów i nazw:
* pomiot - mieszaniec; potocznie nazywa się tak owoc związku demona z aniołem. W czasach Apokalips i chaosu narodziło się ich wiele. Pomioty nie tworzą odrębnej rasy, gdyż nie posiadają oni konkretnych, ani ustalonych cech mocy czy charakteru. Ich różnorodny wygląd również nie wpasowuje się w żaden określony kanon. Dzieli się ich jednak na klasy względem mocy, wyglądu i użyteczności. Jako istoty wykluczone zarówno ze społeczeństwa demonów, jak i aniołów stały się cennym żywym towarem, służąc swoim panom w zależności od mocy jakie posiadały (np. jako najemnicy, wojownicy, niewolnicy, lub też zwykłe żywe zabawki o egzotycznym wyglądzie, itd.).
Mhh... Mogłabym wypisać ten klasowy podział pomiotów, ale mi się nie chce... I nikt tego nie czyta... *Marudzi* Może kiedyś, a może nie. ^^
Dobranoc państwu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz